Quantcast
Channel: Susanna szyje
Viewing all 211 articles
Browse latest View live

Husqvarna Viking E10

$
0
0
  • Nazwa i model maszyny: Husqvarna E10
  • Rok zakupu: 2007
  • Czas użytkowania: 8 lat
  • Maszyna była zakupiona jako: nowa
  • Cena: 600 zł
  • Miejsce zakupu: Media Markt. Podobała mi się najbardziej ze wszystkich, które stały na półce a teściowa uparła się że maszynę muszę mieć.
  • Stopień zaawansowania w szyciu - początkująca/początkujący (stawia pierwsze kroki w krawiectwie)
  • Plusy maszyny:pierwszą rzeczą jaką uszyłam była sukienka dla rocznej córki. O szyciu nie miałam zielonego pojęcia to Husqvarna prowadziła mnie za rękę. Bardzo intuicyjna, cicha.
  • Minusy maszyny: brak
  • Serwis: maszyna podczas przeprowadzki upadła i wykrzywiła się rączka ale mąż odkręcił 4 śruby i rączka wróciła na swoje miejsce :)
  • Podsumowanie: stanowczo polecam ten model maszyny! Po prostu miłość od pierwszego spojrzenia.
 
Pozdrawiam
Aleksandra Leszczyńska
Zapraszam na swojego bloga http://druciaczek.blogspot.com/



Husqvarna Viking Emerald 116

$
0
0



  • Nazwa i model maszyny: Husqvarna Viking Emerald 116
  • Rok zakupu: luty 2009
  • Czas użytkowania: 6 lat
  • Maszyna była zakupiona jako: NOWA
  • Cena: ok 1000zł
  • Miejsce zakupu: sklep stacjonarny AGD PSS Społem

  • Stopień zaawansowania w szyciu:średnio zaawansowana
  • Plusy maszyny: posiada nawlekacz nici, w wyposażeniu dostałam wiele przydatnych stopek np. do ściegów obrzucających, automatycznego obszywania dziurek, jest samosmarująca się (choć raz musiałam ją naoliwić bo się o to prosiła :)
  • Minusy maszyny: nie ma minusów
  • Serwis: nigdy
  • Podsumowanie: EMERALD 116 to maszyna idealna do każdego rodzaju szycia od prostych rzeczy dla dzieci do wielkich kreacji z magazynów mody. Jest solidna, porządnie wykonana i stabilna bo waży 10kg. Do maszyny dołączona była bardzo czytelna instrukcja w języku polskim, w której znajdują się wskazówki w formie obrazków jak np wszyć zamek, jak zrobić szew kryty albo jak zrobić dziurkę do guzika.
    Użytkuję tę maszynę już 6 lat i szczerze ją polecam bo jeszcze nigdy mnie nie zawiodła.
Iwona Kamińska
Zdjęcia maszyny jak i pełniejszy opis znajdziecie na blogu Iwony -> Ignacynka i jej przygoda z szyciem

Czas pomyśleć o dziecku

$
0
0
Przy dziecku czas szybciej płynie niż kiedyś. Z nadzieją patrzę w przyszłość i modlę się aby w przyszłym roku Stanisław poszedł do przedszkola. Łudzę się, że będę miała więcej czasu dla siebie, dla firmy, na szycie. A potem dociera do mnie, że zaczną się choróbska i przerwy w chodzeniu do przedszkola. Ale z drugiej strony będzie to już chłop trzyletni co się sam może w końcu zabawi klockami czy kolejką. Oby, oby...


Nie raz i nie dwa pisałam tu, że nie lubię szyć małych ubranek. Nie lubię i już! Wyjątkiem są nagłe przebłyski w stylu: uszyję spodnie dla Frania.
Uwielbiam lumpeksy gdzie za grosze ubieram mojego szkraba. Dziękuję też Bogu za naszą cudowną sąsiadkę, matkę trójki dzieci w tym dwóch chłopców, która systematycznie przekazuje mi ubrania po swoich pociechach z zastrzeżeniem, że mogę je poplamić, pobrudzić i nie oddawać jak się zniszczą. I tak Stanisław nosiłby spodnie po starszych kolegach gdyby nie to, że osiągnął wzrost ponad 92 cm co mnie w znacznym stopniu zadowala i pozwala siąść do maszyny aby coś dla niego uszyć. Przez te dwa lata z hakiem dobrze pojęłam co to znaczy, że dzieci rosną skokowo. Już mnie nie dziwi fakt, że spodnie, które tydzień temu były dobre - po ponownym ubraniu są  przykrótkie. To samo tyczy się butów (to najboleśniejsza i najkosztowniejsza część prawdy objawionej), bluzek i skarpetek. 

Myśląc więc o dziecku popełniłam spodnie dresowe mało finezyjnie ale za to szalenie wygodne. Skromnie przyozdobione tasiemką rypsową w pacmany (do kupienie u mnie -> KLIK).  Wszak to postać kultowa dlatego nawet na kolanach naszyłam mu pacmany i powiem Wam, że bardzo mi się to podoba. Dresówka gruba, z miśkiem, myślę że zimę obleci. Wykrój zaczerpnięty z Papavero, trochę zmodyfikowany, do pobrania TUTAJ.




Drugie spodnie są szyte na wzór spodni Frania. Wprawne oko stałego czytelnika dostrzeże, że jest to ta sama dresów z której uszyłam sobie mój ulubiony kardigan Angie -> KLIK.
Docelowo spodnie będą miały doszyte szerokie ściągacze dzięki czemu posłużą dłużej.




Jak zapewne zauważyliście ostatnio mało mnie tu. Za jakiś czas napiszę co i jak oraz pokażę dlaczego tak mało szyję. Proszę o cierpliwość!

Pozdrawiam!
Sus

Bluzka do kochania

$
0
0
Zyskałam nowy sposób urozmaicenia prostej bluzki-bazy. Bluzki, która pokochałam od pierwszego założenia i która sprawdziła się w ten dzisiejszy, chłodny i przenikliwie wietrzny dzień.



Po przyjściu z kościoła, ugotowaniu 3,5 l rosołu drobiowo-wołowego, upieczeniu giczy wołowej i zrobieniu 53 klusek śląskich oraz wydaniu obiadu reszcie rodziny, znalazłam w końcu chwilę aby zrobić zdjęcia nowouszytej bluzki z dzianiny imitującej jeans. Cholera chyba muszę zainwestować w jakiś super-hiper korektor pod oczy bo cienie mam masakryczne :/

No ale wracając do bluzki to jak zapewne część z Was zauważyła, kolejny raz skorzystałam ze sprawdzonego wykroju z Anny Mody na szycie. Nie ma co kombinować tylko szyć bez mierzenia i poprawek. Bluzka jest przemiła, przemiękka i przeciepła :) Chciałabym ruszyć zapasy moich dzianin i uszyć sobie kilka takich bluzek w różnych kolorach. Ostatnio robiłam wietrzenie szafy i prawdę mówiąc NIE MAM CO NA SIEBIE WŁOŻYĆ!



Nie ma tu praktycznie żadnych ozdobników tylko kieszonka na piersi i serduszko z tyłu na plecach. Dół i rękawy przeszyłam podwójną igłą (kocham !) aby zyskać na elastyczności. Do wykończenia dekoltu użyłam jeansowej lamówki bawełnianej. Jeśli ktoś się przypatrzy to zauważy, że wszystko obszyłam nitką w czerwonym kolorze - dla kontrastu :]]


Z tego co zostało, na szybciora powstały proste spodnie dla Staśka. To obecnie jedne z niewielu spodni, które nie mają przykrótkich nogawek. Chyba znowu trochę urósł. Jak widać nie trzeba mieć córki aby z własnym dzieciem nosić podobne ubrania (ołłł jeee).



Pozdrawiam!
Sus


PS. Po obiedzie upiekłam jedne z najpyszniejszych ciasteczek owsianych jakie kiedykolwiek jadłam (a jadłam sporo bo w takich się lubuję). Te kupne oczywiście przegrywają już na starcie z takimi domowymi. Polecam przepis z bloga mrspolka-dot, konkretnie TEN. Trochę go zmodyfikowałam i dodałam mniej cukru (150 g a następnym razem dam jeszcze mniej) i mniej masła (ok. 270 g). Do rodzynek i czekolady sypnęłam mielonego siemienia lnianego, które dobrze robi i które można dodawać do wielu dań.

Na Nowy Rok - nowy kardigan

$
0
0
Pierwszy wpis w Nowym 2016 Roku poświęcę ósmemu już kardiganowi Angie z Burdy Szkoły Szycia. Tak, tak - dobrze czytacie: uszyłam osiem takich swetrów i jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa w tej sprawie :)



Tym razem sweter trafił w ręce Angeliki, dzięki której co miesiąc mam nowy kolor na paznokciach :) Andżela chciała aby sweter był w różowym kolorze. Szczęśliwie udało mi się zakupić punto (to lepsze, które nie mechaci się) w tym uroczym odcieniu. Sam wykrój musiałam dość znacznie zmniejszyć bo dziewczyna jest drobnej budowy i mogłaby się w nim utopić. Poza tym nie każdy lubi takie obszerne sweterzyska.


Teoretycznie punto szyje się super ale tym razem nie było tak kolorowo. Overlock ogłosił swój pierwszy strajk i musiałam go wysłać do naprawy a całość uszyłam na zwykłej stębnówce. Widoczne szwy wykończyłam lamówką w gwiazdki. Bardzo podoba mi się ten sposób wykończenia szwów, serdecznie dziękuję za podsunięcie pomysłu mojej facebookowej czytelniczce.


Możecie wierzyć lub nie ale zrobienie zdjęć w obecności Staśka ostatnio zawsze kończy się tak:


Młody wchodzi przed obiektyw i koniec kropka - musi być na zdjęciu. Z dwulatkiem nie ma co się kłócić... więc macie Staśka w kolejnej odsłonie i znowu nieco większego.

Chciałam też napisać o sklepie nr 2, który niedawno otworzyłam. Jeśli ktoś szuka fajnej apaszki, szala lub komina to serdecznie zapraszam do eApaszki.net. To moje najnowsze dziecko, póki co raczkujące ale mam nadzieję, że z czasem zdobęcie taką polularność jak eTasiemka.net :)

Pozdrawiam!
Sus

Ja też uwalniam tkaniny

$
0
0
Postanowiłam dołączyć do akcji uwalniana tkanin zapoczątkowanej przez Lilianę z Zapomnianej Pracowni. Mam taki składzik tkanin i dzianin, że absolutnie nie powinnam kupować niczego nowego. Nowy Rok rozpoczynam z silnym postanowieniem szycia z tego co mam i omijania tekstylnego szerokim łukiem ;) (tralalala)



Na pierwszy ogień poszła granatowa dzianina kupiona w połowie zeszłego roku, z której uszyłam bluzkę typu "basic". Pierwotnie z dzianiny miała powstać sukienka, która wpadła mi w oko na jakieś sklepowej wystawie, ale jak to często bywa... wyszło inaczej. W ogóle to pierwsza bluzka, którą uszyłam z tej dzianiny wylądowała w koszu na śmieci - tak efektownie rozciągnęłam dekolt podczas wszywania ściągacza. Za drugim razem poszło mi zdecydowanie lepiej. Po raz pierwszy wykańczałam dekolt ściągaczem, zwykle obszywam lamówką albo robię obłożenie. Efekt końcowy zadowala mnie w 100%.


Dół bluzki i rękawy są przeszyte delikatnym zygzakiem aby zachować rozciągliwość podczas ubierania. To tak jak zwykle czytacie, że można szyć dzianiny nie mając overlocka ani nawet ściegu a'la overlockwy w maszynie stębnówce. To naprawdę działa, sami spróbujcie. Zresztą dekolt też jest przeszyty zygzakiem, bluzka cały czas "pracuje", nitka nie zrywa się podczas ubierania.

 
Wykrój pochodzi z Anny mody na szycie choć ostatnio śmiałam się, że jest już tak przerobiony pod moje wymiary, że z samej Anny niewiele już pozostało :)
Ściągacz pochodzi wiadomo skąd -> KLIK :)



Pozdrawiam!
Sus

Czyste żelazko z... VIGOREM!

$
0
0
VIGOR - sztyft o co najmniej dwuznacznie brzmiącej nazwie służący do czyszczenia żelazek. Od dawna miałam napisać Wam o tym wynalazku ale jakoś mi tak zeszło... prawie 2 lata :)



Dawno, dawno, dawno temu SrokaO pochwaliłasię na swoim blogu przypalonym żelazkiem. Prosiła o porady, sama także pisała czym czyściła i jakie były efekty.  Tak się składa, że sama do niedawna miałam podobny problem, mi też się kiedyś co nieco do starego żelazka przypaliło. Czytelniczki w komentarzach podawały różne domowe sposoby na pozbycie się spalenizny a ja zaproponowałam jej zakup VIGORU (nie mylić z witaminami).


Vigor to taki kredowo-biały sztyft, który rozprowadzamy na nagrzanej stopie żelazka. Topiąc się niczym wosk - usuwa zabrudzenia. Można rzec, że brud spływa jak po maśle. Myślę, że sporo osób, które w miarę regularnie szyją a co za tym idzie także sporo prasują, zetknęło się z nim. Kto nie miał tego szczęścia ten dowie się czegoś nowego.


Generalnie aby wyczyścić stopę żelazka potrzeba 3 rzeczy: brudnego żelazka, Vigoru i ściereczki, której nie będzie szkoda po użyciu wyrzucić (może być kawałek płótna).


1. Nagrzewamy żelazko do temperatury ok. 110 C (wełna).


 2. Rozgrzane żelazko ustawiamy na ściereczce.


3. Rozprowadzamy sztyft na stopie żelazka i patrzymy jak zabrudzenia spływają na ścierkę.



Wycieramy stopę żelazka do sucha i gotowe!
Przykro mi ale nie mam zdjęcia wyczyszczonej stopy, musicie mi uwierzyć na słowo.
Vigor ma jednak nie tylko zalety ale i wady o których trzeba koniecznie przeczytać.

Zalety:
- czyści szybko i bez wysiłku (nie trzeba szorować, taplać się w mleczkach do czyszczenia itp. wynalazkach)
- nie rysuje czyszczonej powierzchni! A to bardzo, bardzo, bardzo ważne.
- jest dość wydajny, w zależności od stopnia zabrudzenia wystarcza na 2-3 użycia
- jest tani, ja płaciłam coś 7 zł w Auchan (może teraz kosztuje więcej)

Wady:
- topiąc się wchodzi w otwory wylotowe pary i wszystkie szczeliny dookoła czyszczonej powierzchni więc po czyszczeniu trzeba dokładnie "wydmuchać" resztki specyfiku i przeczyścić zakamarki (np. patyczkiem do uszu). I koniecznie wykonać próbne prasowanie na czymś bezużytecznym czego nie będzie szkoda.
- podczas stapiania wydziela dość specyficzny zapach (oraz dym), który nie każdemu będzie odpowiadał a co wrażliwsze nosy może przyprawić o nudności

Niemniej moim zdaniem warto mieć go w pogotowiu. To dobry produkt, który spełnia swoje zadanie.

Pozdrawiam!
Sus

Husqvarna Viking Designer SE (maszyno-hafciarka)

$
0
0

  • Nazwa i model maszyny Husqvarna Viking Designer SE maszyno - hafciarka
  • Rok zakupu: 2006
  • Czas użytkowania: cały czas od zakupu :-)
  • Maszyna była zakupiona jako: NOWA
  • Cena: 15000 zł
  • Miejsce zakupu: zakup przez internet z Krakowa
  • Stopień zaawansowania w szyciu: zaawansowana/zaawansowany szyje od lat (lubi szyć i radzi sobie całkiem dobrze)
  • Plusy maszyny: jest cicha i nigdy mnie nie zawiodła. Ma bardzo dużo ściegów co nieraz wykorzystywałam. Uwielbiam też na niej haftować, ma hafty w pamięci. Duży dotykowy ekran.
  • Minusy maszyny: nie potrafię wymienić
  • Serwis przez tyle lat nic mi się w tej maszynie nie popsuło i nie korzystałam z serwisu.
  • Podsumowanie niestety ten model nie jest już dostępny w normalnej sprzedaży (może ktoś używaną sprzedawać) ale firma ciągle wypuszcza nowe i ulepszone modele hafciarek. Jeśli ktoś uwielbia szyć i dodatkowo ozdabiać swoje uszytki w szczególny sposób, to bardzo polecam zakup takiej maszyny. Hafciarka daje nieskończone możliwości.
Aneta Dziedzicka

Więcej zdjęć tego cacka oraz bardziej szczegółowy opis znajdziecie na blogu Anety -> KLIKKLIK

 
Ehh marzenie...


Zmiany są potrzebne

$
0
0
Zmiany... kto ich nie lubi? Ja lubię ale pod warunkiem, że są to zmiany idące ku lepszemu.
Jak nie trudno zauważyć, jest mnie tu zdecydowanie mniej niż kiedyś. Szyję mało, głównie ciuchy potrzebne na już. Prawda jest taka, że prowadzenie sklepu pochłania mnóstwo czasu ale za to jaką daje satysfakcję! Nie powiem... fajnie być kapitanem, sterem i okrętem dla samej siebie mimo, że własny biznes wiąże się ze sporym ryzykiem (poświęcę temu osobny post). Kiedyś pewna znana pani powiedziała: "kto nie ryzykuje ten szampana nie pije" ;) Szampana szybko pić nie będę ale wystarczy, że wychodzę na swoje. I że wreszcie robię to co lubię.



Aby mieć przestrzeń do pracy postanowiliśmy z Maćkiem odkupić od mojego brata pomieszczenie nad garażem, w którym kiedyś on prowadził swoją firmę. Musicie wiedzieć, że nie jest dobrze pracować zdalnie w domu, w którym jest małe dziecko. Bardzo absorbujące dziecko. Bardzo wymagające dziecko. Bardzo głośne dziecko. Maciek i tak wytrzymał długo bo blisko 3 lata ale na dzień dzisiejszy ma już zwyczajnie dość. Jego koledzy, także pracujący zdalnie i także mający małe dzieci, wynajmują biuro na mieście aby odciąć się od krzyków swoich latorośli :) Mój mąż odetchnie gdy o 7:58 wyjdzie z domu i pomaszeruje z laptopem pod pachą w kierunku garażu a następnie schodami w górę na piętro. Myślę, że Stasiek też będzie zachowywał się inaczej gdy nie będzie taty w pobliżu. Nie wiemy jak potoczą się przedszkolne losy naszego dziecka, nie wiemy czy dostanie się do przedszkola i czy będzie gotowy psychicznie aby odciąć się od mamusi ALE jeśli we wrześniu awansuje na przedszkolaka i zaaklimatyzuje się w nowym miejscu to ja też odetchnę z wielką ulgą :)
Wracając jednak do naszego nowego-starego biura to było ono hmm... zapuszczone (mówiąc delikatnie) co zresztą widać na zdjęciach. Póki co wszystkie tkaniny, pasmanterię, dodatki krawieckie oraz maszyny trzymam w domu. Doprowadza mnie to do szału, ponieważ już dawno wyszłam z pokoju, w którym to wszystko miało się pomieścić. Stale zwiększam asortyment więc nie dziwota, że belki z tkaninami leżakują nawet w salonie. Choć remont trwa od dawna i pracy jest jeszcze sporo - w końcu widać światełko w tunelu. Czuję, że jeszcze kilka tygodni i będę się przenosić.
Na poniższych zdjęciach widać stan, który zakupiliśmy. To naprawdę tak wyglądało. Ściany i sufit czarne od dymu. To sprawka kominka, którym pomieszczenie było przez lata ogrzewane. Strasznie się z niego dymiło dlatego stwierdziliśmy, że musimy się go pozbyć. Nie chcieliśmy aby nasza praca w krótkim czasie poszła na marne. Nie mogłam też pozwolić aby tkaniny się zakurzyły i przeszły charakterystycznym zapachem. Niestety wyburzenie kominka wiązało się z zakupem pieca akumulacyjnego a co za tym idzie większymi rachunkami za prąd :( Jakoś te późno jesienne i zimowe miesiące przetrwam.







Remontu wymagało kompletnie wszystko, nawet okno które zaczęło już próchnieć. Renowację okien na szczęście udało się nam zrobić jeszcze pod koniec lata. Wszystkie trzeba było oczyścić ze starej farby i pomalować. W oknie głównym trzeba było wyciąć spróchniałe drewno, dosztukować, zaszpachlować i kilkakrotnie pomalować farbą na nowo.


Wraz z biurem dostała mi się maleńka łazieneczka i bezsensownie wysoka klatka schodowa. Ahh no i aneks kuchenny (kuchnia = kawa)  :) Remont łazienki i klatki schodowej zostawiamy na wiosnę i lato gdy będzie ciepło. W zasadzie to łazienkę trzeba porządnie umyć, pomalować sufit, wymienić lampę, wymienić szafkę pod umywalką, zamontować jakiś  mini kaloryfer i być może pomalować płytki specjalną farbą do renowacji glazury. Z kolei klatka schodowa wymaga "tylko" wygładzenia ścian i porządnego odmalowania. Do tego dochodzi renowacja schodów, które wyglądają coraz gorzej. Jak więc widzicie pracy przed nami jeszcze sporo, póki co priorytetem jest pomieszczenie biurowe a reszta może poczekać.

 ŁAZIENKA:




 KLATKA SCHODOWA:



Przyznam, że od początku wszystko szło źle. Po pierwsze nie było z kim zostawić Staśka więc wtedy gdy mogliśmy coś robić - musiałam cały czas być przy małym. Mój ojciec dopiero w połowie października przeszedł na emeryturę i dopiero wówczas Maciek mógł wyburzyć kominek bo miał kto pobyć z Młodym. Straciliśmy na tym kilka dobrych i w miarę ciepłych miesięcy. Część prac musieliśmy powierzyć w ręce zaprzyjaźnionego fachowca żeby ruszyć dalej. Gdy mogliśmy zacząć działać, nastały koszmarnie wysokie mrozy, w biurze nie było ogrzewania, farba nie schła tygodniami, o kładzeniu tapet nie było mowy. Z kolei gdy przyszedł zamówiony piec to wyziębionego pomieszczenia nie dało się nagrzać. Wiemy już, że latem musimy ocieplić ten budynek przynajmniej z tyłu i z boku bo za dużo ciepła uchodzi przez ściany.

Jeśli chodzi o wyposażenie to meble miały być oczywiście nowe, robione na wymiar. Tiaaa miały być nowe... ale ponieważ fundusze rozeszły się bardzo szybko wykorzystałam wszystko to co zostawi brat (resztę dokupuję szukając używek na aukcjach i tablicach ogłoszeń). Kupiłam dobrą okleinę i okleiłam co się dało. To całkiem fajna i przyjemna robota, odprężająca :) Oklejając powoli i dokładnie nie powstają pęcherze powietrza a całość wygląda bardzo estetycznie. Mogłam użyć farby do malowania płyt mdf ale kilka miesięcy temu nawet nie wiedziałam, że takie cudo w ogóle istnieje i co więcej - sprawdza się. Dziś niczego więcej nie pokażę, musicie zaczekać na efekt końcowy, którego póki co nie ma. W ogóle to na dzień dzisiejszy jeszcze sama nie wiem jak wszystko będzie wyglądało ale wierzę, że będzie czysto, jasno i przytulnie. W końcu nie robiliśmy niczego "po łebkach". Ma to nam służyć przez kolejne lata i ma nam się tu dobrze pracować :)







Pozdrawiam!
Sus

Husqvarna Viking Daisy 335

$
0
0

  • Nazwa i model maszyny: Husqvarna Viking Daisy 335
  • Rok zakupu: 2001
  • Czas użytkowania: może z 10. Kilka lat nie była używana.
  • Maszyna była zakupiona jako: NOWA.
  •  Cena: 1685,00  
  • Miejsce zakupu:"PASMASZ" Bielsko-Biała


  • Stopień zaawansowania w szyciu: zaawansowany, chociaż szkoła o kierunku krawiectwo, skutecznie i na dłuższy czas mnie zniechęciła do szycia! 
  • Plusy maszyny: jest bardzo intuicyjna i bezproblemowa.
  • Minusy maszyny: szkoda, że nie można ustawić zatrzymywania stopki w materiale. A denerwuje mnie, że mocowanie stopek jest, że tak się wyrażę "husqvarnowskie", przez co na bardziej specjalistyczne stopki wydałam już fortunę i są bardzo długie terminy oczekiwania. 
  • Serwis: raz tylko, po długim okresie nieużytkowania, była w serwisie, ale tylko na czyszczeniu i regulacji!
  • Podsumowanie: jeśli ktoś potrzebuje maszynę do szycia, która nie sprawia problemów - to jest właśnie ta. Lubię ją, chociaż, gdy pomyślę, ile pieniędzy wydałam już na stopki, to się zastanawiam czy nie łatwiej było kupić innej maszyny. Przykład: na stopkę kroczącą 199,00 czekam już 80 dni.
Kaśka

 
PS. Kaśka i ja szyjemy na dokładnie takich samych maszynach :) Ahhh miło poznać siostrę bliźniaczkę :)
Sus

Paw

$
0
0
Dzisiejszy wpis okraszę zdjęciem wykonanym przez Krzysztofa Grabowskiego przez co mam nadzieję zwiększyć zainteresowanie samym wpisem :P



Sukienka uszyta specjalnie na wyjątkowe urodziny wyjątkowej dla mnie Osoby. Tkanina długo przeleżała w szafie, kupiona w tekstylnym jako 2 m kupon z resztek. Dwustronnie tkana wygląda przypomina żakard z dodatkiem czegoś elastycznego. A wzór... oh wzór wygląda niczym piórka, piękne kolorowe pawie piórka!
Wiedziałam, że byle czego to z niej uszyć nie mogę.
Wiedziałam, że nie mogę jej mocno pociąć bo to zaburzyłoby przepiękny wzór.
Wiedziałam, że ma to być w miarę prosta sukienka o kroju blisko ciała.
Szczęśliwie wykrój idealny znalazłam w Burdzie 2/2014, sukienka model 102.


Bardzo bałam się tych reglanów, szyłam już kiedyś bluzkę z Burdy z reglanowymi rękawami i do udanych to ona nie należała. Tutaj jednak reglany wyglądały tak intrygująco, że postanowiłam zaryzykować i... udało się! Taki wykrój zdarza się raz na milion ;) Niestety nie daję ręki sobie uciąć że u innych też się tak dobrze sprawdzi.

 

W samym wykroju nie zmieniałam za wiele: nie naszyłam kieszeni i zamiast pionowych cięć w spódnicy - zrobiłam zaszewki. Nie chciałam pociąć wzoru na tkaninie.
Wszystkie szwy podkleiłam cienkimi paskami flizeliny bojąc się, że z czasem mogą się rozejść jak to bywa w przypadku żakardu.
A efekt końcowy? Dla mnie bomba choć przydałoby się zrzucić ze 2-3 kg. W sumie to mogłam dodać większe zapasy na szwy ale znając wykroje Burdy stwierdziłam, że pewnie znów będę zmniejszać. A tu klops... weszłam ale kurcze czas ruszyć tyłek i zacząć biegać bo ostatnio jest mnie zdecydowanie więcej niż kiedyś. Albo zrobić jakieś badania bo waga leci w górę.



Na koniec pokażę Wam jeszcze Jaśnie Pana Wielmożnego Stanisława, któremu wyhaczyłam w lupmie świetną, czarną koszulę, zaś z resztek bawełny uszyłam czarną muchę w kropeczki i jak dla mnie wyglądał bosko!
Na zdjęciu wyszedł jak ciepłe kluchy polane sosem ale wierzcie mi to diabeł wcielony...



Pozdrawiam!
Sus

Bohaterka domu - nowy dział na blogu

$
0
0
Z założenia blog ten miał pełnić funkcję motywującą i informującą czyli motywować tych, którzy zauważyli u siebie jakieś "ciągoty" w stronę krawiectwa oraz informować co i jak uszyć.
Tak było przez blisko 6 lat i dość wytrwale trzymałam się wyznaczonego celu. Jednak jak to w życiu bywa człowiek dojrzewa, zmienia się i zaczyna zmieniać otaczającą go przestrzeń. Dla wielu z nas tą najważniejszą życiową przestrzenią jest dom/mieszkanie w którym mieszkamy, tudzież miejsce pracy. Przez prawie 7 lat nie miałam powodów aby wprowadzać jakieś radykalne zmiany w wyglądzie naszego mieszkania. Podobało mi się takie jakie było. Niemniej po tych kilku latach dojrzałam i zmienił się mój gust. Powiem więcej: spadły mi klapki z oczu. Tym samym zaczęłam dostrzegać błędy jakie popełniłam podczas urządzania mieszkania, przestały mi się też podobać kolory którymi się otoczyłam, zrozumiałam, że choleryk potrzebuje się wyciszyć a amarantowe ściany w sypialni temu wyciszeniu nie sprzyjają ;) Chcę ujednolicić mieszkanie aby każde z pomieszczeń razem tworzyło mniej więcej zwięzłą całość. Zaczęły mi przeszkadzać niektóre przedmioty, czuję przesyt i nadmiar rzeczy, które zgromadziliśmy w ciągu 6 lat naszego małżeństwa. Jestem sentymentalna ale nie do tego stopnia aby trzymać najmniejsze szczątki przeszłości. Zaczęłam powolutku wprowadzać zmiany w naszym najbliższym otoczeniu aby móc złapać głębszy oddech, wyciszyć się i uspokoić.
Odkryłam blogi, które zainspirowały mnie do stopniowego wprowadzania zmian ale... cenię tylko te, które inspirują własną pracą. Nie sztuką jest urządzić mieszkanie nowymi, stylowymi meblami wartymi krocie. Mnie interesuje własnoręczne DIY i tego będę się trzymać.

Krawiectwo nadal jest nr 1 tego bloga i tematem nadrzędnym. Szyję gdy tylko mam czas i ochotę. Oczywiście nadal będę pokazywać wszystko to co wyszło spod igły mojej maszyny i jest warte pokazania.
Myślałam o tych zmianach od pewnego czasu, widać w wieku 33 lat dojrzałam aby ugryźć temat. Postaram się Was nie zanudzać, mam nadzieję że może teraz ja kogoś zainspiruję tak jak wcześniej ktoś inny zainspirował mnie.

Pozdrawiam!
Bohaterka Domu vel Susanna

PS. Jeszcze jedna dość istotna sprawa: nie mam zmysłu dekoratorskiego, nie mam zmysłu estetycznego i nie mam zmysłu przestrzennego. Będę pokazywać mieszkanie w jakim mieszkamy a nie jak z katalogu (oczywiście po wcześniejszym uprzątnięciu bałaganu...) i zdaję sobie sprawę, że nie każdemu będzie się ono takie podobało.
PS2. Jestem bardzo podekscytowana bo mam już co pokazać i część z Was wie co to jest :)

Nowa kuchnia za 138 zł

$
0
0
Może nie do końca nowa bo jednak kilkuletnia ale wierzcie mi - czuję się jakbym miała nową kuchnię.
Wchodzę do kuchni i widzę jasność! I czuję dumę, że moje ręce tego dokonały :)




Na Facebooku pisałam, że to wszystko przez moją przyjaciółkę Agę i jej przepiękną, nową kuchnię z IKEA. Delikatna, złamana biel, drewniany blat, biały zlew i czarne dodatki. Bomba! Zobaczyłam i przepadłam. W domu policzyłam ile u nas wyniosłyby zmiany frontów i wyszło coś ok. 2000 zł. Mina mi zrzedła. Nie ma szans, Maciek się nie zgodzi, poza tym remont biura to studnia bez dna.
Pewnie gdyby nie to, że okleina w 7 szafkach zaczęła odchodzić to nadal miałabym ciemną kuchnię a tak zaczęłam zastanawiać się czy można malować płyty mdf? Na jednym blogu przeczytałam, że jest to jak najbardziej możliwe. Trzeba w to włożyć nieco pracy (zmatowienie i odtłuszczenie każdego frontu a następnie trzykrotne malowanie). Przy Staśku i nocami ta robota zajęłaby mi kilka miesięcy ale byłam skłonna podjąć wyzwanie. Pomyślałam sobie: powolutku po jednej szafce i dotrę do celu gdzieś w okolicy lata. A potem przez przypadek na innym blogu przeczytałam o farbie stworzonej specjalnie do renowacji kuchni i frontów kuchennych. Szybko sprawdziłam dostępność owej farby w pobliskich marketach budowlanych i et voila: jest w Castoramie! Pojechałam, znalazłam i pomyślałam, że zaryzykuję  (pamiętajcie: kto nie ryzykuje ten szampana nie pije ;)  hehe ).





Nasza kuchnia lat 7, okleina w kolorze "dąb rustykalny". Z początku zachwycała - z czasem zaczęła ciążyć i przytłaczać. Zdjęcia niedługo po montażu, jeszcze nawet nie ma pieca.




Farba V33 do renowacji kuchni i mebli kuchennych jest dostępna w kilku kolorach. Długo nie mogłam się zdecydować czy postawić na czystą biel czy na intrygującą "bawełnę". Pełna obaw kupiłam jednak 2 litrową puszkę BAWEŁNY i nie żałuję bo kolor nie wpada w wanilię tylko delikatnie w śmietankę. Wiem, że wiele osób lubi sterylną biel ale ja nawet kupując albo szyjąc ubrania staram się wybierać złamaną biel.
Na opakowaniu przeczytałam co i jak (2 litry farby na 24 m2 kuchni), dodatkowo zaopatrzyłam się w wałki gąbkowe i przystąpiłam (z pomocą Męża) do dzieła.


Na pierwszy ogień poszły najbardziej zniszczone fronty czyli te okalające piekarnik. Uprzedzam, że bez opalarki nie ma co podchodzić do pracy. Ściągnięcie okleiny z jej pomocą to niecałe 2 minuty pracy. Dłużej trwa odkręcenie frontów ;)



Potem odtłuszczenie frontu (zostaje trochę kleju) i można przystępować do malowania. Fronty bez okleiny maluje się super przyjemnie, pierwsza warstwa farby jest wręcz wpijana ale aby wszystko elegancko pokryć potrzeba 3 warstw. Pomiędzy nakładaniem kolejnych warstw powinno być 12 h przerwy. U mnie były max 4 h. Niestety przy Staśku to i tak spory sukces. Zwykle wieczorem gdy mały zasnął nakładałam pierwszą warstwę, potem ok. północy drugą a trzecią dopiero na drugi dzień wieczorem. Farba bardzo szybko wysycha, nie trzeba jej nakładać dużo żeby nie porobiły się zacieki. Zresztą na puszce wszystko pisze.





Zdecydowałam, że cała dolna prawa strona kuchni będzie pozbawiona okleiny aby szafki z okleiną i te bez okleiny nie odznaczały się za bardzo (okleina ma strukturę drewna i w zależności od kąta patrzenia widać "słoje" także pod warstwą farby).

Co do szafek z okleiną to przed malowaniem dokładnie umyłam je wodą z płynem do naczyń i wytarłam ściereczką do sucha. W tym wypadku wystarczą dwie cienkie warstwy farby aby zakryć stary kolor i zalecam przestrzegania czasu schnięcia pomiędzy kolejnymi warstwami. Ja nie przestrzegałam 12 h (aż wstyd pisać ale malowałam po 3 h), malowałam w nocy i mimo, że bardzo starałam się eliminować ewentualne prześwity - gdzieniegdzie są widoczne. Zobaczyłam je dopiero rano w dziennym świetle, póki co nic z nimi nie robiłam bo nie rzucają się w oczy ale przy okazji malowania krzeseł pociągnę te fronty jeszcze jedną cieniutką warstwą farby. Bo jak się okazało z tych 2 litów farby zużyłam dopiero 2/3 puszki więc na 4 krzesła powinno spokojnie starczyć. I na lampę w gościnnym też :)



Bardzo polecam przed nałożeniem finalnej warstwy farby, przeszlifować wyschnięte fronty wełną stalową aby pozbyć się wszelkich paprochów, które mogą się pojawić po przemalowaniu. W ogóle to farba oczywiście nie zakryje jakiś ubytków we frontach, które mogą się ukazać naszym oczom po opaleniu okleiny (co widać na zdjęciu) i trzeba je ewentualnie zaszpachlować przed malowaniem.


Jak z trwałością? Póki trudno jednoznacznie powiedzieć ponieważ "nowa" kuchnia ma 2 tygodnie ale póki co nic nie odpryskuje i farba trzyma się idealnie. Pilnuję żeby Stasiek nie uderzał swoim dużym wozem strażackim czy jeździkiem we fronty bo choć odprysków nie ma to pozostają maleńkie ślady farby z autka, których nie da się zmyć zwykłą gąbką i trzeba je zamalowywać albo użyć magicznej gąbeczki. Takie ślady powstają przy bardzo mocnym uderzeniu zabawką - Staś już to przetestował i to zaraz na drugi dzień po malowaniu...





Co jeszcze w planach?
- wymiana blatów na ciemno-brązowe, drewnopodobne, dopasowane kolorystycznie do boków kuchni. Niestety na ten wydatek muszę uzbierać pieniążki, będzie to spora suma i chyba nie prędko zobaczę wymarzone blaty :-/
- wymiana zlewozmywaka, idealnie pasowałby tu biały. Jak nowy zlew to i nowa bateria czyli znowu spora suma do odłożenia
- zmiana lampy kuchennej na jakąś prostszą w formie
- renowacja krzeseł kuchennych - będzie malowanie i wymiana obić, które dzięki Stasiowi są już w tragicznym stanie (nauka jedzenia pozostawiła trwałe ślady). Tym zajmę się najszybciej, mam już nawet kupioną tkaninę obiciową.

I to byłoby póki co na tyle metamorfozy kuchni. Dopełni pełni szczęścia jeszcze trochę brakuje tak więc mam nadzieję, że za jakiś czas pokażę kuchnię w 100% odpowiadającą moim oczekiwaniom.

Pozdrawiam!
Sus






Susannowe ciasteczka na 6 urodziny bloga

$
0
0
Po znacznej nieobecności na blogu a w dniu jego 6 urodzi, bieżam do Was z przepisem na pyszne Susannowe ciasteczka. To mój autorski przepis oraz własne proporcje. Nie traktujecie tego wpisu jako "zapchajdziury" - one na prawdę są tak smaczne, że muszą dotrzeć do mas ;)


Najpierw jednak poczęstuję Was krótkim ale jakże potrzebnym przedwstępem. W naszym domu moja mama była królową ciast. Wszystko co wychodziło spod jej ręki/warzechy/miksera było bardzo, bardzo dobre. Zupełnie jak u Pana Boga, który co stworzył to było dobre :)
Okres Świąt Bożego Narodzeni był szczególnym czasem, w którym Mama przerabiała kilogramy mąki na przeróżne ciasta, ciasteczka i pierniczki. Moimi ulubionymi były (i są nada!) ciasteczka orzechowe. Mocno orzechowe i mega kruche. Rozpływające się w ustach. Pieczone tylko raz w roku aby ich smak kojarzył się z Bożym Narodzeniem. Po śmierci Mamy także je piekę choć dodaję trochę mniej cukru. Jeśli ktoś z Was ma ochotę na mocno orzechowe ciacha to publikuję przepis:

200 g masła
300 g mąki
120 g cukru
120 g orzechów włoskich zmielonych
1 paczka cukru waniliowego

Przygotowanie: wyrobić ciasto, rozwałkować i wykrawać ciasteczka (polecam używanie małych foremek). Piec w temp. 170 C do zrumienienia.

Nie wiem czy wiecie ale mieszkam na wsi, w starym domu z lat 60-tych, z ogrodem, kilkoma jabłonkami, parą krzewów borówki amerykańskiej i oczywiście kilkoma drzewami orzecha włoskiego i laskowego. Teraz już chyba nikt przy nowo wybudowanych domach nie sadzi drzew owocowych. Raczej jakieś iglaki, tuje albo niskie krzewy.
W zeszłym roku bardzo obrodził nam orzech włoski i choć zdecydowanie bardziej smakują mi orzechy laskowe, to tych włoskich było tak dużo, że przez całą jesień i zimę prosiliśmy się znajomych aby nas choć trochę od nich uwolnili. Niemniej jeszcze sporo tego zostało więc postanowiłam stworzyć ciasteczka orzechowo-owsiane, jak najbardziej zdrowe, minimalnie słodkie tak aby i Staś mógł je wcinać w miarę bezkarnie. Nie będę ukrywać, że sama jestem ciasteczkowym potworem ale te sklepowe omijam szerokim łukiem (jeśli ciasteczko owsiane ma w składzie na pierwszym miejscu cukier, potem płatki owsiane  a następnie olej palmowy to ile ono jest warte?!).
I dlatego właśnie stworzyłam ten przepis - aby pozbyć się orzechów włoskich i aby mieć czasem co pochrupać do kawy.


Składniki:
130 g zmielonych orzechów włoskich
100 g płatków górskich - trochę je zmieliłam
100 g mąki pszennej pełnoziarnistej
100 g miękkiego masła
70 g brązowego cukru
1 jajko
opcjonalnie 1-2 łyżki mleka roślinnego: ryżowego/migdałowego/kokosowego

Wykonanie - dziecinnie proste :) Wszystko zmiksować mikserem na mało-gładką masę, wyrabiać kuleczki wielkości orzecha włoskiego, układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i spłaszczać widelcem z długimi zębami.
Piec 10-13 minut do zrumienienia.

Nie jestem żadną eko matką ale jestem bardzo daleka od twierdzenia, że w produktach skierowanych stricte do dzieci jest mniej cukru czy że są zdrowsze. Guzik prawda. Herbatniczki, soczki, biszkopciki, serki, jogurty - szkoda gadać. Szczególnie te spod znaku znanej marki na dużą literkę "K".
Moje ciastka mają przynajmniej krótki i w miarę prosty skład. Niestety kto uczulony na orzechy, tłuszcz zwierzęcy albo jajka ten nie podje...
Dajcie znać czy smakowały, każdą krytykę biorę na klatę ;) Moje oba ciasteczkowe potwory w 100% kupiły przepis i były bardzo mile zaskoczone smakiem (spróbowaliby nie być... ;) .

I tak oto zamiast pisać o szyciu w 6 urodziny bloga piszę o pieczeniu.
Ślicznie dziękuję za kolejny wspólny rok a jak dotrwam do 10 urodzin to chyba znowu zafunduję maszynę do szycia w blogowej rozdawajce :)

Pozdrawiam!
Sus

Wiosna, wiosna, wiosna ah to TY!

$
0
0
Wstyd się przyznać, ale zaczęłam szyć tę sukienkę, gdy za oknem było szaro-buro i ponuro i generalnie pogoda nie nastrajała ani do życia ani do szycia. Na jakiś czas rzuciłam ją w kąt (pod pozorem kombinowania "jak wykończyć dekolt) ale pod wpływem ostatnich kilku słoneczno-wiosennych dni spięłam się w sobie i dokończyłam dzieła.


Bardzo dobrze zrobiłam ponieważ dziś sukienka zaliczyła swój debiut ponieważ na śląsku jest CUDOWNA pogoda! Trochę za mocno wieje ale poza tym jest dość ciepło i świeci słońce. Żyć się chce. Obleciałam w niej pół Mikołowa, jest super wygodna i świetnie się nosi.

Długo kombinowałam co z niej uszyć. Wstyd się przyznać ale nie pamiętam czy sama kupiłam tę ciekawą dzianinkę czy dostałam jej w rozdawajce od Pestki. Coś mi świta że to chyba jednak od Pestki ale głowy nie dam. W każdym razie dzianina swoje odleżała, pewnie gdzieś ze 3 lata. Od początku wiedziałam, że cokolwiek z niej powstanie to musi to być maksymalnie proste aby jak najlepiej wydobyć wzór.


Żeby za bardzo nie kombinować z krojem i nie popełnić jakieś gafy wybrałam dobrze mi znany wykrój na prostą bluzkę na podstawie której szyłam jedną z moich najulubieńszych sukienek w paski -> KLIK, KLIK
Dekolt i rękawy wykończyłam białym ściągaczem (KLIK). Dół podwinęłam dwukrotnie i przeszyłam lekkim zygzakiem.


Zastanawiałam się jakie buty do niej założyć?! Nie do końca przekonują mnie tenisówki... no właściwie to Maciek mnie przekonuje żebym tego nie robiła i  nie zakładała tych strasznych butów :D Jak dla mnie nie są straszne choć wyglądają trochę ciężko.

Muszę się Wam jeszcze pochwalić torbą "Pani Kierowniczka", którą dostałam w prezencie od sklepu Spod Lady. A wszystko przez to, że akurat w środowej promocji była koszulka, którą kupiłam sobie w zeszłym roku (Maćkowi kupiłam "Pana Kierownika"). Krzysztof zrobił mi w niej śmieszne zdjęcie, które opublikowałam na fanpage'u sklepu i chyba za odwagę dostałam w prezencie tę świetną torbę :)



Pozdrawiam!
Sus


Z chaosu zrodził się ład

$
0
0
Długi majowy weekend zaowocował remontem pokoju Stasia. Jakoś tak wyszło, że Młody musiał czekać blisko 3 lata na swój własny pokoik.
Nie, nie chodziło nam o pokój jak z katalogu. Chodziło raczej o spokojną przestrzeń do snu i zabawy a w przyszłości także do nauki. Nic ponad to.



Pokój Stasia przed metamorfozą:



Mała, mocno zagracona przestrzeń i przesyt kolorów, który aż bił po oczach. Naprawdę duży problem pojawił się jednak wówczas gdy Młody postanowił wynieść się z naszej sypialni i spać w swoim pokoju - po wstawieniu łóżeczka praktycznie skończyło się miejsce do zabawy.


Pokoik jest mały, wąski i ma aż dwoje drzwi. Do zagospodarowania była zawrotna przestrzeń o wymiarach 1,80 m x 3,60 m. Stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać tylko brać się do roboty.
Na początek musieliśmy wstawić dodatkowe drzwi, ponieważ jest to pokój przechodni i zależało nam aby oddzielić naszą pracownię od pokoju Młodego (mogę szyć w domu i Staś się nie budzi). Kupiliśmy proste białe drzwi w LM. Potem wynieśliśmy stare meble, które pierwotnie należały do mnie a po zmianie frontów stały się meblami Stasia. Naiwnie myślałam, że nowe meble kupimy mu dopiero gdy pójdzie do szkoły czyli ok. 7 roku życia. Jednak życie dość szybko zweryfikowało ten pomysł - duża meblościanka zabierała większość przestrzeni do zabawy. Katastrofa, nie można było rozłożyć całej kolejki z IKEA!


Umowa między nami była taka, że Maciek maluje ściany a ja tapetuję. Uwielbiam tapetować, mogłabym robić sobie fuchy!
Sufit i ściany boczne pomalowaliśmy białą farbą Magnat Ceramiczny "Biały Diament". Chcieliśmy maksymalnie rozjaśnić pokój. Potem ja położyłam tapetę w paseczki tworząc z niej lamperię. Tapeta wpadła mi w oko dużo wcześniej ale mąż mój stwierdził, że patrząc na nią dostaje oczopląsu. W sumie i tak ją kupiłam na własne ryzyko gdy tylko zobaczyłam, że jest przeceniona. Ostatecznie stanęło na moim :] Po wstawieniu mebli Maciek stwierdził, że tapeta pasuje i że dobrze to wymyśliłam ;)

Meble ograniczyliśmy do minimum. W IKEA kupiliśmy dwa niewielkie regały TROFAST i biało-pomarańczowy regał KALLAX, który skusił nas promocyjną ceną. Dobrze się stało, bo gdyby KALLAX był cały biały, tak jak pierwotnie chcieliśmy, to byłoby nudno.
Łóżko kupiliśmy kilka miesięcy wcześniej na olx. To używka, którą przemalowałam farbami V33. Zmieszałam dwa kolory: bawełna i szary marengo aż powstał delikatny popiel. Niestety muszę nałożyć jeszcze jedną warstwę bo porobiły się odpryski. Szkoda... na szafkach kuchennych farba trzyma się rewelacyjnie.



 
Przy okazji remontu zrobiłam niezły przesiew w moich papierach, książkach i zabawkach Stasia. Część zabawek schowałam do starej meblościanki z której zrobiłam firmowe archiwum. Stoi sobie teraz w dawnym pokoju babci i szczęśliwie mieści wszystkie skarby.

Obecnie pokój prezentuje się następująco:







Myślę sobie, że wielu z Was wyda się on pusty ale dla mnie jest prawie idealny. Brakuje kilku tekstyliów dziecięcych które się szyją a resztę pozostawiam życiu. Nie kupowaliśmy niczego "na zapas" - tylko to co było niezbędne. Kupimy gdy coś wpadnie nam w oko. Za mną np. cały czas "chodzi" plakat z robotami z IKEA i pewnie za jakiś czas go kupię.
Cieszę się, że wreszcie każdy przedmiot ma swoje miejsce a uprzątniecie bałaganu zajmuje mi 10 minut. Nie muszę też cały czas ścierać kurzu - półeczek jest mało a większość zabawek mieszka w pojemnikach TROFAST.
Jednak najważniejszym jest to, że Staś wreszcie ma więcej miejsca do zabawy.

I wszystko by się zgadzało gdyby nie jeden bardzo ważny szczegół: dywan. Dzień przed zrobieniem zdjęć musiałam oddać dywan, który faktycznie znajduje się w pokoju, do czyszczenia i rozłożyłam poprzedni. Docelowy dywan jest kolorowy, gruby i fajnie grzeje w tyłek :) Dla mnie osobiście za kolorowy ale Staś lubi odgrywać scenki rodzajowe i jeździć samochodami po ulicach więc nie mam zamiaru odbierać mu tej radości tylko dlatego, że gryzie się z moim poczuciem estetyki. Poza tym sama mu go kupiłam dwa lata temu ;)





I już na sam koniec muszę Wam pokazać jak uśmierciłam uroczą półeczkę-domek. Półeczka była w kolorze naturalnego drewna ale coś mi strzeliło do głowy i postanowiłam pomalować ją na... żółto. Żółty żółtemu nierówny a ten był wyjątkowo intensywny i krzykliwy. Szybko pożałowałam swojej decyzji, już miałam rwać włosy z głowy gdy pomyślałam, że przemaluję domek na szaro. Skorzystałam z resztki własnej kompozycji kolorystycznej stworzonej z farb V33 i takim oto sposobem Stasik odzyskał swój garaż na samochody, który raz stoi na parapecie a innym razem na podłodze koło łóżka.


Lampka-autko i półeczki - KAZU (ekazu.eu)

Pozdrawiam!
Sus

W obronie "spędów rodzinnych".

$
0
0
Muszę się Wam do czegoś przyznać: lubię wesela, komunie i urodziny czyli  tzw. "spędy rodzinne".Fajnie choć czasem wyskoczyć z jeansów, pójść do fryzjera a potem wskoczyć w coś eleganckiego. Nie chodzi o to żeby się pokazać - chodzi o to, żeby poczuć się kobieco, bardziej zadbać o siebie (porządny makijaż), o uczesanie (wizyta u fryzjera) i tak zwyczajnie spotkać się z dawno niewidzianymi krewnymi. No i oczywiście potańczyć i pobawić się choć przy Staśku to praktycznie niemożliwe.


Wesela, komunie i wszelkiego rodzaju jubileusze od dłuższego czasu wzbudzają negatywne uczucia, szczególnie wśród osób młodych. Mówią, że chodzi tylko o to, żeby się pokazać, pochwalić nowym autem, kasą, kiecką itd. Z pewnością sporo osób faktycznie tak do tego podchodzi (wiadomo - leczą kompleksy) ale muszę wziąć w obronę te nieszczęsne "spędy rodzinne" i coś Wam opowiedzieć. Kilka lat temu przeglądałam z moją mamą stare fotografie rodzinne, takie sprzed 60 lat. Było na nich wesele moich dziadków (przeżyli razem 66 lat). Oglądałyśmy jak wyglądały ciotki i wujkowie, którzy już dawno odeszli gdy coś rzuciło się nam w oczy: weselny image! Na weselu wszyscy goście byli elegancko ubrani. Przodowały oczywiście kobiety ubrane w swoje najlepsze, wyjściowe stroje. Nie byłoby w tym może nic dziwnego gdyby nie fakt, że to były "chłopki" czyli proste kobiety ze wsi. I chyba nikt nie robił afery, że ciotka Waleska założyła swoją najładniejszą sukienkę i "chciała się pokazać". Uroczystość to zacna i przez szacunek do Młodej Pary należało ubrać się elegancko.
Można? No jasne, że można! Poza tym wtedy na takie wiejskie wesele spraszało się całą wieś i była to jedna z nielicznych okazji aby dobrze zjeść i oczywiście suto wypić ;)


Także nie ma co uciekać przed "spędami rodzinnymi", wystarczy popatrzeć na nie z innej strony i nie dopisywać osobnych scenariuszy,  które nie zawsze pokrywają się z rzeczywistością.

Nam też ostatnio wypadło wesele. Trochę stresowaliśmy się zachowaniem krnąbrnego i upartego Staśka (OK, ja się stresowałam) ale postanowiliśmy pójść. Była to też okazja aby usiąść do maszyny i coś sobie uszyć. Od dawna chciałam wykorzystać kupon jedwabiu satynowego, który zalegał od kilku lat na półce.
Długo myślałam co z niego uszyć, bałam się zniszczyć tę szlachetną tkaninę. Stwierdziłam, że chcę prostą sukienkę, oczywiście szybką i bezproblemową w szyciu. Tralalaaaa....
Krój owszem prosty ale jedwab jest wymagający i kapryśny i przysięgam, że kilkakrotnie miałam ochotę rzucić całe to szycie w kąt i udać się do sklepu na zakupy ;)
Winę za ten totalny chaos należy przypisać overlockowi, który raz po raz strajkował podczas obrzucania szwów. Na szczęście historia skończyła się dobrze ale póki co jestem na overka obrażona i nawet go jeszcze nie wyczyściłam.


Wykrój pochodzi z Anny - mody na szycie nr 2/2013 (góra modelu 28). To prosta sukienka z odcinaną górą, paskiem w talii i szerokim dołem. W oryginale dół sukni miał być krótki ale ponieważ od dłuższego czasu jestem zakochana w maxi sukienkach - u mnie jest długi do kostek. Nieco go też przerobiłam i prócz marszczenia zrobiłam też po dwie kontrafałdy z przodu i z tyłu. Musiałam też wszyć krótką podszewkę aby sukienka nie prześwitywała. I to byłoby na tyle :)




Pozdrawiam!
Sus

Udomowiony Batman i mały strażak Sam!

$
0
0
W piątek otrzymałam kolejną dostawę świetnych dzianin holenderskich. Jedną z nowości są Batmany-maski. Na pewno tego nie wiecie ale od dawna jestem wielką fanką Człowieka Nietoperza, szczególnie w wykonaniu Michaela Keatona i Christiana Bale.
Zatem nikogo nie powinno dziwić, iż nie odmówiłam sobie przyjemności uszycia koszulek dla Stasia, tym bardziej, że okazja do spokojnej pracy nadarzyła się w sobotę na XXIX spotkaniu grupy "Śląskie Szyje" (relacja w kolejnym wpisie).



Dzianina Mały Strażak jest dostępna w moim sklepie od kilku tygodni. Nie będę owijać w bawełnę i powiem oczywistą oczywistość: Staś uwielbia Strażaka Sama i wszystko co ze strażą pożarną związane! Gdy nawiedza mnie w pracowni od razu wskazuje paluszkiem na belkę z tym konkretnym wzorem i mówi: "mama Siam, Siam!". Obiecałam, że uszyję mu koszulkę. Nie mogłam nie dotrzymać słowa.



Koszulkę w wozy strażackie uszyłam z darmowego wykroju pobranego ze strony Papavero. Od razu uprzedzam, że w oryginale koszulka wychodzi dość długa i wąska, dlatego poszerzałam trochę wykrój z przodu (jak widać na zdjęciu) i po bokach. Szyłam z rozmiaru 104 a syn ma w tej chwili 100 cm wzrostu i waży 17 kg więc do drobnych dzieci to on się nie zalicza. Myślę, że w przyszłym roku jeszcze w tej koszulce pochodzi (oby!).


 


Z kolei koszulkę w Batmany szyłam z wykroju z Ottobre. Gotowy wykrój przywiozła na spotkanie naszej śląskiej grupy szyciowej Marta i mimo, że był na wzrost 92 (o ile dobrze pamiętam) to pod względem szerokości i długości był niemal taki sam jak ten z Papavero. Różni się trochę głębszym dekoltem i bardziej opadającymi rękawkami. Podoba mi się ten krój, jest nieco mniej klasyczny. Troszkę poszerzyłam go po bokach i muszę przyznać, że wyszła fajna koszulka. Marta także potwierdziła, że wykroje dla dzieci z Ottobre są dobre i chętnie z nich korzysta.




Na każdą koszulkę potrzebowałam ok. 50 cm dzianiny (1 szt. w moim sklepie) i jeszcze został kawałek materiału do wykorzystania na kombinację np. wzorzysty przód i gładki tył.
Ściągacze użyte do wykończenia dekoltów pochodzą oczywiście z etasiemki.

Obie dziany są mięciutkie, mięsiste i bardzo przyjemne w dotyku. Naprawdę mogę je polecić, to towar wysokiej jakości. W planach mam uszycie jeszcze jednej koszulki, tym razem we wzór Miasteczko. Nie ma rady, Młody ewidentnie lubi wszystko co związane z motoryzacją :)





Pozdrawiam!
Sus

Husqvarna Viking Platinum 775

$
0
0

  • Nazwa i model maszyny Husqvarna Viking Platinum 775
  • Rok zakupu: 2012
  • Czas użytkowania: 3 lata 
  • Maszyna była zakupiona jako UŻYWANA
  • Cena: ok. 2 000
  • Miejsce zakupu: Allegro
  • Stopień zaawansowania w szyciu 
    - średnio zaawansowana/średnio zaawansowany (szyje od pewnego czasu)
  • Plusy maszyny : Komputer jest dla mnie ogromnym plusem maszyny, podpowiada wszystko. Wystarczy wybrać rodzaj tkaniny oraz pożądany ścieg a maszyna sama sugeruje stopkę, napięcie nici dolnej i górnej. Kolejnym plusem jest duża ilość stopek, które bardzo ułatwiają szycie. Łatwość nawlekania maszyny. Maszyna posiada wiele ściegów ozdobnych. Można w niej też regulować prędkość szycia. A i jest bardzo cicha.
  • Minusy maszyny: Jedyny minus jaki przychodzi mi do głowy to fakt, że dodatkowe akcesoria do maszyny są drogie.
  • Serwis: Sama maszyna nigdy mnie nie zawiodła. Z mojej winy zepsuł się pedał (rozpadł się - po tym jak bawił się nim kot, zabawa była dosyć brutalna).
  • Podsumowanie: Uważam swoją maszynę za maszynę idealną :). Wiele się na niej nauczyłam, jest intuicyjna w obsłudze, a dzięki "komputerowi" także wiele sama "podpowiada". Polecam ją każdemu niezależnie od stopnia zaawansowania w szyciu potrafi moim zdaniem sprawić wiele radości. 
Magda


XXIX kameralne spotkanie grupy Śląskie Szyje

$
0
0
Ostatnimi czasy nie było mi dane uczestniczyć w śląskich spotkaniach szyciowych. Zawsze coś wypadło: a to remont a to jakaś impreza urodzinowa czy wyjazd. Zatem z nieskrywaną radością wyruszyłam, tym razem do Katowic,aby spotkać się z koleżankami i wreszcie coś uszyć.
Zwykle spotykamy się w Dąbrowie Górniczej ale podczas wakacji spotkania będą odbywać się w siedzibie Hackerspace Silesia w Katowicach.


Spotkanie grupy Śląskie Szyje uważam za udane i owocne. Nastawiłam się na szycie i uszyłam to co miałam w planach uszyć. Te kilka godzin szycia i plotek rewelacyjnie ładują moje wyczerpane akumulatory.

Było nas raptem 5 dziewczyn: Agnieszka, Marta, Ewelina, Justyna i ja. Jednak atmosfera tak jak na wszystkich poprzednich spotkaniach, w których miałam przyjemność uczestniczyć, była rewelacyjna :)


Pierwsza po mnie dotarła Agnieszka, które przywiozła ze sobą 5 jednakowych sukienek ale (UWAGA, UWAGA) każda w innym kolorze. Potem przyjechała Marta, która planuje zakup overlocka i chciała popróbować szycia na mojej Toyotce, następnie Ewelina z mężem-tragarzem niosącym jej coverlocka a na końcu Justyna, nasz rajski ptak :)


Każda z nas coś szyła a kto nie szył ten mógł odpocząć sobie od tygodniowej harówki przy maszynie i poplotkować ile wlezie ;)
Jako jedyna miałam ze sobą aparat, w którym po zrobieniu kilku zdjęć padła bateria... bez komentarza... Dlatego dziś taka uboga fotorelacja.




Jak już pisałam, dzięki uprzejmości kolegów i koleżanek z Hackerspace Silesia, gościłyśmy w Katowicach, w ich dużym i przestronnym pomieszczeniu pełnym przedłużaczy i gniazdek (super, nie musiałyśmy przywozić swoich kabelków!). Bardzo spodobała nam się też drukarka 3D, chciałyśmy sobie na niej wydrukować nowe stopki do maszyn :]


Mam nadzieję, że w lipcu znowu się spotkamy tym bardziej że ja nigdzie nie wyjeżdżam na wakacje a klucze otwierające podwoje HS dzierży także mój małżonek ;)


Pozdrawiam!
Sus
Viewing all 211 articles
Browse latest View live